Za nami II Festiwal Wina Polskiego Białe Czerwone. Jeśli ktoś chciał złapać szerszą perspektywę na aktualny stan winiarstwa w Polsce, poczuć jego różnorodność, wychwycić ciekawostki i trendy miał wszystko podane na tacy. Organizatorzy zebrali w jednym miejscu kwiat polskich producentów, począwszy od winnic renomowanych, aż po mniejsze, niedawno wystartowane, które dopiero powalczą o dusze masowego konsumenta.
O dynamice rozwoju polskiego wina najlepiej świadczą liczby. Chwilę temu (2017/2018) producentów uprawnionych do legalnej sprzedaży było 197, w rok liczba ta wzrosła do 230. Systematycznie zwiększa się areał upraw, ostatnie dane mówią o 328 ha i pewnie są już nieaktualne. Organizowane są (nowe) przeglądy, konkursy i festiwale. W chwili, gdy piszę te słowa kończy się w Sandomierzu Festiwal Chleb Wino Ser, z kolei dwa tygodnie wcześniej odbyła się w Poznaniu 6. edycja Festiwalu Polskie Wina, połączona z prestiżowym konkursem „Polskie Korki”.
Krzepnie enoturystyka. Zarówno zorganizowana, animowana przez podmioty zewnętrzne, jak i będąca naturalnym przedłużeniem działalności winnicy. Oddolnie powstają specjalistyczne mapki i opracowania (ostatnio: Kobiety i Wino); generalnie winiarstwo w Polsce jest na etapie systematyzacji, syntezy doświadczeń i wiedzy, a o efektach tychże przekonamy się niebawem. Zamiast gadać o winie jako takim będziemy mówić o regionach, lokalnej specyfice, wzorem Włoch czy Francji. Oczywiście toutes proportions gardées.
Dzieje się tak m.in. dlatego, że wino w Polsce ma szczęście do ludzi. Z jednej strony zaangażowanych popularyzatorów, by wymienić tylko Macieja Nowickiego (Winicjatywa), Tatianę Muchę i Katarzynę Korzeń (Winnicomania). Ale: trzeba mieć co popularyzować. O tym, ilu wyrzeczeń wymaga prowadzenie winnicy, która nie jest znanym château w 5. pokoleniu, tylko żmudnym zajęciem w warunkach pracy etatowej świadczy np. historia Płochockich. Pamiętajmy, że dla wielu dzisiejszych producentów wino nie było core businessem, raczej pionierką marzycieli, donkiszoterią. Bez ich uporu nie byłoby festiwali, kolorowych fotek na Insta i tego wpisu.
Winnica Rzeczyca, Traminer 2018
Brzmi to wszystko jak propaganda sukcesu, ale... Z punktu widzenia miłośnika polskiego wina, zwłaszcza niedzielnego konsumenta, najważniejsza jest jakość, nie hollywoodzkie stories. No więc jakość rośnie. Sam przez długi czas należałem do partii, której program można streścić w słowach: „białe ok, czerwone niekoniecznie”. Wciąż da się tę tezę obronić, obronić statystycznie, ale podczas Białe Czerwone piliśmy kilka świetnych czerwieni (np. Remare Płochockich). I, po prawdzie, takie białe, że chcesz rzucić partyjną legitymacją. Natomiast w przekroju są coraz lepsze.
Cieszy mnie, że coraz więcej winiarzy obiera kurs na Vitis viniferę. Już teraz jesteśmy w stanie dać świetne Rieslingi (Turnau, Saint Vincent), bardzo dobre Gewürztraminery (Rzeczyca, Winnica Jakubów), odjechane Chardonnay czy Pinot Noir (Jura). Czy ta wyliczanka deprecjonuje hybrydy? Nie. Winorośl właściwa versus odmiany hybrydowe to fałszywa opozycja. Raz, że odporniejsze krzyżówki są rodzajem polisy ubezpieczeniowej na wypadek trudnego rocznika. Dwa: te wina po prostu się udają. Cały Kojder stoi hybrydami, a przecież są to wina, przynajmniej w skali kraju, wybitne.
Jeszcze co do mieszańców. Nieraz piliśmy świetne, by wymienić Souvignier Gris Kojdera, Solaris od Turnaua, oryginalny Hibernal z Kępy Wiślickiej, eksperymentalny Seyval Blanc Srebrnej Góry. Ostatecznie chodzi więc o proporcje. Na pewno lokalny odbiorca chciałby mieć kilka punktów odniesienia do win niemieckich, austriackich, nawet francuskich. Porównać, zmierzyć się. Poczuć dumę. No i jeszcze: być może z Rieslingiem czy Pinot Noir łatwiej, w sensie marketingowym, wyruszyć w świat.
Kojder Cuvee 2017
Podwaliny już są, mam na myśli branding, a konkretnie ten obszar, który nazywamy identyfikacją wizualną. Czy nasze etykiety wyglądają słabo? Forpocztą są Bliskowice, artystyczne dziełka, ale świetnych projektów nie brakuje. Kojder komunikuje tylko podpisem i kolorem, za to świadomie, chyba z próbnikiem Pantone. Tym tropem idzie Rzeczyca. Turnau stawia na klasykę, Marek Krojcig na sztukę, Wieliczka i Jura na minimalistyczny brutalizm. Mickiewicz (Winnica Solaris) na koncept. Jest to przemyślane i konsekwentnie realizowane.
Cieszy też otwartość na eksperymenty. O ile trudno za taki uznać wino lodowe – mimo ryzyka wpisanego w jego DNA predestynuje nas klimat, osiągamy nadzwyczajne efekty (Lodowe Turnaua) – fajnie, że winiarze podejmują modny ostatnio temat win pomarańczowych lub po prostu dłużej macerowanych na skórkach (Ambre Turnau, Dzik z Bliskowic, Pinot Gris Wzgórz Trzebnickich, Gewürztraminer Ślęży). Wspomniana już Winnica Płochockich zrobiła wino inspirowane regionem Somló, ostrzę sobie na nie zęby. Są też wina z winifikowane z udziałem kvevri, przykładem Milvus 2015 Winnicy de Sas czy… Kvevri, wino, które w amforach i fermentuje, i dojrzewa (znów Płochoccy). Sądząc po jakości GostArta od Guillaume'a Dubois z Winnicy Gostchorze przyszłość mają wina musujące.
Wcześniej wspomniałem o Kępie Wiślickiej i Srebrnej Górze, obie etykiety dojrzewały przy udziale beczki akacjowej. Akacja, temat, tak mi się wydaje, podejmowany z rezerwą; w moim odczuciu ta praktyka otwiera przed polskim winem nową przestrzeń wypowiedzi. Nieco przerysowaną, ale bardzo interesującą.
DOM Bliskowice Cantor 2017
Niech plusy nie przesłonią nam minusów. Oczywiście nasze winiarstwo boryka się z chorobami wieku dziecięcego. Zdarzają się wina nieczyste. Kompostowe, zakiszone, zamulone. Słyszałem też określenie: bagienne. Zdarzają się wcielenia Vitis vinifery, które nijak nie przypominają encyklopedycznych profili win. Do poprawy.
Jest problem dostępności, ale tu akurat widzę wielki postęp. Jeszcze rok, dwa lata temu (dla marudów: trzy, cztery) kupno polskiego wina graniczyło z cudem. Dziś po prostu wypada mieć przynajmniej jedno na półce. Piszę z perspektywy warszawskiej, nawet żoliborskiej bańki. Niemniej: kieliszek polskiego wina wypiję w Via Suzina, Rzeczycę dostanę w Winotopii, Saint Vincent i Dwórzno w Carrefourze w Arkadii, Winnicę Łany w Biedronce. Kojdera w 6WIN, po Turnaua naturalnie skoczę do Kondrata. Duży wybór oferuje Wine Corner (Hala Gwardii). Przekraczając kolejne dzielnice: Dyletanci mieli, być może mają, Bliskowice, w Videlcu można było dostać Modernę i Srebrną Górę. Po słynnego musiaka GostArt jedziemy do WineRepublic, gdzie dystrybuują też Mickiewicza. Wzgórza Trzebnickie znalazłem w Wino by Best Selection w Wilanowie. Itd. Zdobycie butelki polskiego wina wymaga zachodu, znajomości topografii sklepów i restauracji, ale nie jest niemożliwe. Zawsze zostaje internet.
Największą kontrowersją są ceny. Wielu konsumentów nie chce wydawać 60-80 zł, skoro na tym pułapie mogą ustrzelić świetne Sauvignon Blanc z Nowej Zelandii, dobre Valpo czy Rioję. Wiadomo. To wszystko wynika wciąż z małej skali, relatywnie niskiej konkurencji i logiki etapu. Mówiąc wprost: jeśli butelka powstała w nakładzie kilkuset egzemplarzy, wciąż bliżej nam do limitacji numizmatu niż artykułu spożywczego. Dodatkowo popyt wewnętrzny jest na tyle duży, że czołowa winnica – nie powiem która, nie chcę otwierać osobnego wątku - jest w stanie sprzedać połowę produkcji u siebie. Nie dziwmy się, że w detalu jest drogo.
Czy będzie taniej? Tak, w miarę rosnącej konkurencji, skali. Czy dużo taniej? No, raczej nie, bo polskie wino to produkt gorący, modny. Ale daje dużo frajdy, w końcu jest nasz.
O winach, które degustowaliśmy podczas Festiwalu Białe Czerwone i innych polskich etykietach przeczytacie tutaj.
Przy opracowaniu notki korzystałem z artykułów i zasobów:
Maciej Nowicki, 10 rzeczy o polskim winie
Sławek Chrzczonowicz, 9 rzeczy o hybrydach